środa, 2 maja 2018

Największe rozczarowanie ostatnich miesięcy.

Witam ponownie na moim blogu.
Dzisiaj podzielę się z wami moim ogromnym rozczarowaniem,
ten produkt zawiódł mnie jeszcze mocniej niż pomadka z Kat Von D,
o której wspominałam jakiś czas temu w >>tym wpisie<< .
Mowa o chyba najbardziej kultowym podkładzie jaki istnieje,
kochany przez tysiące kobiet na całym świecie, polecany przez wizażystów,
uważany za najtrwalszy i jeden z najlepiej kryjący produktów...
Chodzi o Estee Lauder Double Wear, w odcieniu 1N0,
jest to ładny, beżowy odcień, który w końcu pasuje do mojej jasnej, neutralnej karnacji
chociaż trochę oksyduje na mojej skórze, ale to akurat robi mi większość podkładów.


Na załączonym obrazku możecie zobaczyć podkład w buteleczce
oraz krycie tego podkładu - zakrywa tatuaż w jakiś 80%
( Swoją drogą tatuaż na nadgarstku to świetny wyznacznik krycia kosmetyków
i nieraz pomógł mi podczas zakupów i porównywania kosmetyków ;) ).
Wracając do tematu bo pewnie już umieracie z niecierpliwości dlaczego nie jestem zadowolona?
Otóż podkład faktycznie ma świetne krycie, ogólnie ładnie wygląda po nałożeniu na skórę
i również po przypudrowaniu oraz przez najbliższe jakieś ok.3 godziny...
a później zaczyna mi okrutnie migrować w pory...
Poniżej możecie zobaczyć zdjęcia, jednak ciężko mi było uchwycić jak to naprawdę wygląda
bo makijaż zazwyczaj zmywam późno wieczorem i nie mam możliwości zrobić zdjęcia
przy dobrym świetle, które dobrze by pokazało stan faktyczny.
W każdym razie kosmetyk ten po prostu opuszcza skórę pozostawiając ją taką jaką jest
czyli zaczerwienioną i brzydką a wchodzi sobie w pory mimo nawet bakingu w tym miejscu.


Naprawdę wygląda to idiotycznie bo mam beżowe, niemal białe kropeczki na różywm tle...
Co więcej najbardziej tak migruje z miejsca, w którym najbardziej chciałabym żeby był,
bo właśnie w okolicach nosa mam najwięcej zaczerwienień i niedoskonałości.
Próbowałam go na różnych kremach, z kilkoma bazami i bez nich a efekt jest zawsze taki sam. 
Co więcej nie zauważyłam też po dłuższym stosowaniu żeby był bardziej trwały
czy mniej się wyświecał niż np. mój ukochany Skin Balance firmy Pierre Rene,
a różnica cenowa między nimi jest kolosalna bo Pierre Rene kosztuje niecałe 30 zł
a za Eldw trzeba zapłacić w Douglasie 179 zł... 
Dla mnie to żenada, że podkład za tyle kasy zachowuje się gorzej niż podkłady
drogeryjne, których używam... żaden podkład nigdy nie zrobił mi czegoś takiego.
Ponadto produkt przy próbie odciśnięcia sebum dość mocno opuszcza skórę
i transferuje się na bibułkę matującą czy chusteczkę przez co w połowie dnia
czuję się bardzo niekomfortowo mając go na sobie.
Miałam kiedyś odlewkę tego podkładu w odcieniu 1N1 i nie pamiętał żeby 
aż tak się zachowywał, ale że był dla mnie za żółty to dodawałam go do innych podkładów
i tymbardziej nic takiego nie miało miejsca. Być może zmienili jego formułę, na gorszą.
Nie jest to tragiczny produkt i rozumiem, że niektórzy mogą się nim zachwycać,
jednak dla mnie ani nie wyróżnia się trwałością ani niczym innym, 
bo takie krycie jestem w stanie uzyskać budując krycie, dokładając podkładu
czy kładąc w niektóre miejsca dosłownie odrobinę korektora
bez migrowania w pory i jakiegokolwiek bezsensownego przemieszczania się 
po mojej twarzy. Moim zdaniem nie warto bo w tej cenie jesteśmy w stanie
dopaść w drogerii ok 4 naprawdę dobrych podkładów, które nie rujnują portfela
i można sobie pozwolić np. na kilka odcieni czy rodzajów jeśli potrzebuje się je sobie mieszać
czy też używać na klientkach, a można im jednocześnie w 100% zaufać.


A wy znacie ten kosmetyk?
Jeśli tak to dajcie znać koniecznie co o nim sądzicie. 

niedziela, 15 kwietnia 2018

Makijażowi ulubieńcy minionych miesięcy

 Cześć wszystkim, zapraszam do zapoznania się z kosmetykami do makijażu,
które w jakiś sposób mnie ostatnio oczarowały i zostaną ze mną na długo,
bo aż chce mi się po nie codziennie sięgać i wiem, że do części wrócę
kiedy uda mi się wykończyć pierwsze opakowanie.



Zacznę od makijażu twarzy. Nowa kolekcja Kobo już jesienią 2017 oczarowała nas.
Ja dopiero teraz sięgnęłam po ten świetny korektor za dobrą cenę niecałych 20 zł.
Wzięłam najjaśniejszy odcień i jest od zdecydowanie strzałem w dziesiątkę.
Korektor dobrze zakrywa cienie i zasinienia pod oczami, da się lekko budować krycie
ponadto nie czuć go na skórze i całkiem przyzwoicie się na niej utrzymuje.
Poniżej możecie zobaczyć jak radzi sobie z kryciem tatuażu,
moim zdaniem jest to średnie krycie ale dla mnie jak najbardziej satysfakcjonujące.





Będąc przy makijażu twarzy nie mogę nie wspomnieć o marmurkowej gąbce z H&M.
Jak wiecie uwielbiam ich gąbeczki bo są tanie, dobre, łatwo dostępne bo h&m
jest chyba w każdym centrum handlowym i naprawdę fajnie mi się sprawdzają.
Tej niestety już nie posiadam bo miałam długie paznokcie i ją trochę podziurawiłam.
Z tego co pamiętam kosztowała 9,90 zł więc naprawdę to dobra cena.




Kultowy produkt od Nyx, bardzo lubiany przez youtuberki urodowe
jest to róż, który dziewczyny używają jako pudru do konturowania
w odcieniu Taupe. Jest to chłodny, ciemny odcień więc nie nakładam go dużo,
fajnie podkreśla mi sam zarys kości policzkowych i daje efekt cienia na skórze.
Kupowałam go na ezebra za niecałe 10 zł więc naprawdę warto się zainteresować nim.




W końcu miałam okazję zapoznać się z rozświetlaczem My Secret
w najnowszym odcieniu, który doszedł jakiś czas temu o nazwie Disco Ball.
Jest to rozświetlacz na beżowej bazie, który daje raczej chłodny, lekko szampański blask
a momentami wygląda nawet odrobinkę różowo co absolutnie mi nie przeszkadza.
Rozświetlacz ten ma suchą formułę i nie daje od razu mocnego blasku
ale da się go budować do oślepiającej tafli więc w zależności od upodobań
uzyskacie odpowiadający wam efekt, ja osobiście jestem fanką megablasku.
Kosztuje on koło 15 zł i naprawdę jest warty uwagi,
poniżej możecie zobaczyć jaki efekt daje on na skórze chociaż zdjęcia tego nie oddają dobrze.





Zamawiając trochę rzeczy przez drogerię internetową ezebra postanowiłam kupić
zestaw kosmetyków Nyx, który był przeceniony na niecałe 60 zł,
znajdowały się w nim wyżej wymienione baza pod cienie i żel do brwi,
mgiełki utrwalające, rozświetlacz, bazy i puder więc naprawdę się opłacało.
Nie wszystkie z tych produktów już przetestowałam ale do bazy i żelu do brwi
dorwałam się natychmiast i jestem z nich bardzo, bardzo zadowolona.
Baza pod cienie nadaje lekki kolor więc kamufluje przebarwienia na powiece
i świetnie utrzymuje makijaż na moich tłustych i wymagających powiekach,
ponadto ma lekką formułę dzięki czemu jestem w stanie ją gładko i równomiernie rozprowadzić.
Żel do brwi jest transparentny i dobrze utrwala moje niesforne włoski.



Ze wszystkich produktów do ust najbardziej zakochałam się w płynnej pomadce
Godlen Rose tym razem w odcieniu 03. Jest to idealny zamienick pomadki Kat Von D,
z którą się bardzo nie polubiłam ( odcień lovesick ) jednak ma w sobie jeszcze
lekkie różowe drobinki, które cudownie opalizują. 
 Poniżej możecie zobaczyć jak wygląda swatch, jednak nie oddaje jej uroku w całości.





Ostatnio ciągle używam tuszu Sexy Pulp z Yves Rocher, ponieważ
daje świetny efekt na rzęsach, są pogrubione i wydłużone.
Największą zaletą tego tuszu jest to, że w ogóle się nie osypuje,
jednak minusem jest jego szczoteczka, którą trudno się precyzyjnie posługiwać,
ja jednak jestem fanką małych, silnikowych sztoczeczek.





Jeśli chodzi o usta to prawie tak mocno jak pomadkę GR pokochałam brokatową szminkę Wibo,
jej opakowanie sprawiło, że musiałam je kupić ale kosztowała grosze bo mniej niż 15 zł,
jak widać na załączonym poniżej obrazku pomadka ma ciepłą tonację różowo/brązową
i drobinki, które opalizują na zielono i niebiesko. Efekt naprawdę zachwyca. 
Nie wytrzymuje tak długo jak płynne, zastygające pomadki, ale zachowuje się całkiem
przyzwoicie i przede wszystkim niesamowicie przykuwa uwagę. 




A jakie kosmetyki was ostatnio chwyciły za serce? 

poniedziałek, 2 kwietnia 2018

Pielęgnacyjni ulubieńcy ostatnich miesięcy

  Witam wszystkich po długiej przerwie :)
znowu nie odzywałam się 2 miesiące, ale miałam bardzo dużo na głowie
a w dodatku mój luby sobie złamał nogę więc w wolnym czasie dotrzymuję mu towarzystwa,
i nie miałam za bardzo głowy ani ochoty żeby cokolwiek pisać.
Jeśli ktoś lubi moje pisanie i moje zdjęcia to zapraszam na >>fanpage<<
oraz >>instagrama<< bo tam zdecydowanie częściej się udzielam. 
Dzisiaj podzielę się z wami kosmetykami do dbania o skórę,
które ostatnio miałam przyjemność odkryć a już niebawem
planuję pokazać wam moje makijażowe odkrycia ostatnich miesięcy.



Na pierwszy ogień idzie moje ostatnie wielkie odkrycie jakim jest balsam do ust
Dr. PawPaw.  W zasadzie jest to bardzo uniwersalny produkt,
ale ja używam go do ust i czasami do skórek przy paznokciach jeśli tego wymagają.
Daje super długotrwałe nawilżenie, ma w składzie tylko 4 składniki
a oprócz wazeliny są to tylko naturalne ekstrakty i olejki, skład w 100% wegański
a same produkty tej marki jak wyczytałam nie są testowane na zwierzętach.
Kupuję go w pojemności 25ml w Hebe za 19,99, ale gdyby im przyszło do głowy
wycofać go znalazłam go na minitshop i w razie czego stamtąd będe zamawiać.
Znam na razie tylko klasyczną żółtą wersję ale na minti jest ich dużo do wyboru
jednak cena w internecie jest o ok 10 zł wyższa niż w Hebe.
Ponadto jest to pierwszy wegański produkt, który naprawdę polubiły moje usta
bardzo się bałam, że nie chcąc używać balsamów do ust z lanoliną
będę skazana do końca życia na suche usta i dyskomfort. 



Moja twarz bardzo polubiła produkty z firmy Fitomed, ponieważ są delikatne,
na bazie naturalnych składników, nie zapychają, nie uczulają a w dodatku nie są drogie.
Krem nr 12 do cery mieszanej tłustej i trądzikowej przypadł mi do gustu,
bo mam wrażenie że odkąd go używam moja cera naprawdę się uspokoiła,
dalej wychodzą mi pojedyncze pryszcze ale nie jest to w takiej ilości jak kiedyś,
ponieważ ten krem był dla mnie ostatnią deską ratunku przed stanami zapalnymi.
Używam go tylko na noc bo pod makijaż za bardzo się nie nadaje,
ponieważ jest dość treściwy i makijaż po nim szybko się wyświeca,
ale za to na noc jest to odpowiednia dawka nawilżenia i pielęgnacji.
Płaciłam za niego ok.25 zł ceny różnią się w zależności od sklepu.



Z Fitomedu również bardzo przypadł mi do gustu tonik ziołowy do cery tłustej.
Nie robi nic specjalnego jak to tonik, ale skóra jest po nim uspokojona,
oczyszczona, nie podrażnia i kosztował mnie ok. 13 zł więc jestem za.
Wolałabym tylko żeby zamiast dziubka do wylewania produktu na wacik,
był atomizer bo dzięki temu zużywamy mniej produktu. 



Ostatnio polecałam kremy z serii normalizującej Vianka,
a jakiś czas temu sprawiłam sobie też peeling z tej samej serii,
gdyż od czasu do czasu potrzebuję naprawdę czuć, że złuszczam naskórek
a peelingi enzymatyczne nie dają mi aż takiego efektu.
Ten produkt ma w sobie bardzo drobne granulki, które nie podrażniają
a jednocześnie po jego użyciu moja skóra jest gładka i oczyszczona.
Plusem kosmetyków z tej serii jest też przyjemny ziołowy zapach.
O ile dobrze pamiętam płaciłam za niego mniej niż 15 zł. 



Ostatnim produktem do twarzy jaki dziś wam pokażę jest maseczka do twarzy
Bania Agafii, która ma za zadanie nawilżać i odżywiać naszą skórę.
Spełnia swoje zadanie w 100% ponadto ma ciekawe opakowanie
w stylu takich owocowych musów dla dzieci dzięki czemu łatwo zabrać ją w podróż,
bo nie zajmuje dużo miejsca. Ma piękny owocowy zapach i słodki posmak. 
Płaciłam za nią jakoś 5 zł z hakiem w drogerii internetowej Ezebra,
a mamy jej w opakowaniu aż 100 ml więc starczy na dużo użyć.
Jest to moja pierwsza styczność z tą marką, którą lubi wiele kobiet
i zaczynam rozumieć co jest tego powodem:
dobra cena, dobra jakość, naturalne składniki i ładny zapach.



Bardzo dawno nie miałam nic z Yves Rocher ale coś czuję, że teraz to się zmieni.
Nie mam paragonu ale wiem, że za obydwie rzeczy płaciłam niecałe 23 zł.
Kupiłam oczyszczający szampon do włosów z pokrzywą, który domywa wszystko
i sprawia, że włosy są lśniące i jednocześnie puszyste u nasady.
Odżywkę, którą widzicie obok do zniszczonych włosów miałam już ze dwa lata temu,
dostałam ją w prezencie urodzinowym i stwierdziłam, że chętnie do niej wrócę
bo włosy po niej są gładkie, nawilżone, lśniące a jednocześnie ich nie obciąża.
Sama firma zrobiła na mnie pozytywne wrażenie ponieważ przy zakładaniu
karty stałego klienta dostałam genialny tusz do rzęs, lakier do paznokci
i próbkę kremu całkowicie gratis. Podoba mi się takie podejście do klienta,
bo czasami w luskusowych sklepach typu Sephora do zakupów za kilka stów
sprzedawcy żałują kilku próbek a tutaj dostałam dwa pełnowymiarowe produkty
i sporą próbkę kremu, która starczy na conajmniej kilka użyć przy zakupach
za zaledwie lekko ponad 20 zł, więc pewnie jeszcze nieraz coś kupię. 
Jak to mówią grunt to dobry marketing i zrobienie wrażenia na kliencie.



Jeśli chodzi o pielęgnacje dłoni to wiecie, że kocham czerwony krem do rąk 
marki Evree, a tutaj mam też serum, które codziennie używałam na noc
i dosłownie czułam jak pielęgnuje moje dłonie, rano były wciąż nawilżone.
Szkoda, że opakowanie ma tylko 50 ml ale ma treściwą konsystencję,
dzięki czemu jest bardziej wydajne niż np krem do rąk z tej serii,
który tak czy inaczej starcza mi na dłużej niż takie bardziej rozwodnione kremy.



Ostatni kosmetyk do pielęgnacji, ( mialam umieścić jeszcze żel pod prysznic
z Isany ale był z zimowej edycji limitowanej więc już raczej go nie dorwiecie )
znów marka Evree. Bardzo lubię tą firmę jak widać,
robią dobre kosmetyki, które świetnie nawilżają, ładnie pachną,
mają świetną konsystencję i dobrze się wchłaniają a są w przystępnej cenie. 
Balsam "Ratunek dla ciała" jednocześnie daje uczucie mega nawilżenia
a nie pozostawia na skórze lepkiej, nieprzyjemnej warstwy, szybko się wchłania.
Myślę, że polubi go większość osób nie tylko zimą ale też latem,
kiedy pokazujemy więcej ciała więc chcemy, żeby dobrze wyglądało
a jednocześnie nie chcemy się nieprzyjemnie lepić. Cena ok. 15 zł. 



Na koniec wniosek, o którym już wcześniej wspominałam:
dobra i w miarę możliwośći naturalna pielęgnacja nie musi być droga.
Jasne, że są tańsze kosmetyki, szczególnie do twarzy można kupić krem za 5 zł
ale pytanie czy warto oszczędzać na swojej delikatnej skórze,
czy warto ryzykować uczulenia czy zapchanie?
Przecież kosmetyki do pielęgnacji mają dawać efekty, 
które widzimy długo a nie tylko po nałożeniu kosmetyków. 
Ja czuję ogromną różnicę odkąd stawiam na jakość produktów i komfort używania
a nie tylko patrzę na cenę. Przyglądam się też składom kosmetyków i wychodzi mi to na dobre.
Jakie macie zdanie na ten temat? Jak wygląda wasza pielęgnacja? 

środa, 7 lutego 2018

Makijażowi ulubieńcy minionych miesięcy

Nie mogłam się doczekać aż wam pokażę kosmetyki do makijażu,
jakie ostatnio się u mnie sprawdziły a jest ich naprawdę sporo
( to i tak około 2/3 z tego co używałam bo niestety nie wszystko się u mnie sprawdziło ).

Zacznę od tego co kocham najmocniej - cienie do powiek!


Paletka, ktora zrobiła ogromny szał na youtube i miała już dawno pojawić się w Polsce
a dalej jej nie ma ( dlatego zamówiłam ją sobie z Tam Beauty )
to paleta powstała we współpracy Sophiedoesnails oraz marki Makeup Revolution.


Jak widzicie na pierwszym załączonym obrazku jej kolorystyka jest piękna,
mamy różnorodność odcieni i wykończenia w pięknym beżowym opakowaniu,
które jest naprawdę solidne i ma w środku również duże lusterko.
Paleta kosztowała mnie niecałe 50 zł ( wysyłka z Tam Beauty jest gratis powyżej 40 euro
więc zamówiłam sobie sporo rzeczy MUR.. i tak uzupełniałam zapasy ;) ). 
Wracając do samych cieni - są świetne! Bezapelacyjnie marka Makeup Revolution
znacznie poprawiła się pod względem jakości ( ale łączy się to ze wzrostem cen,
ponieważ nowe kolekcje niestety są coraz to droższe a ceny palet dochodzą już do 70 zł )
a nie uważam, żeby starsze edycje palet były złe - wciąż bardzo je lubię
więc musicie mi uwierzyć, że naprawdę cienie w palecie Soph X są świetne. 
Pigmentacja jest super - jest intensywna ale jednocześnie cienie nie osypują się,
nie robią plam i ich krycie się da świetnie budować oraz ładnie się rozcierają,
także cienie matowe mnie bardzo urzekły ale też te błyszczące
jak zwykle w przypadku MUR kradną moje serce - intensywny błysk i trwałość.
Kolorystyka zachęca do tworzenia różnorodnych makijaży,
mamy tutaj cienie głównie ciepłe ale tez neutralne oraz kilka chłodnych odcieni. 
Jest to paletka o tyle uniwersalna, że brązami da się pomalować brwi,
da się nią zrobić delikatny makijaż dzienny, coś bardziej kolorowego
oraz makijaż wieczorowy w klasycznych kolorach brązu i złota
więc jest to idealna paleta do zabrania ze sobą w jakąkolwiek podróż
szczególnie jeśli wiecie, że będziecie musiały zrobić sobie różne makijaże.
Brakuje mi w niej beżowego jasnego cienia ale można używać białego
w połączeniu z kolorem z nim sąsiadującym i sprawa załatwiona. 
Na upartego cień trzeci od góry nada się jako rozświetlacz a cieplejszych
odcieni dałoby się używać nawet jako róży.
Moim zdaniem to paletka idealna pod względem kolorystycznym,
ma bardzo dobrą cenę w stosunku do jakości i każdy powinien ją mieć.
Szczególnie polecam osobom, które chcą mieć jedną paletę dającą wiele możliwości
i takim, które dopiero zaczynają z makijażem i chcą się uczyć na tanich produktach
ale dobrych jakościowo, które zachęcają do kreatywności w makijażu. 
Wstawiam jeszcze kilka swatchy z tej paletki i już milczę na jej temat.





Paleta Kat Von D shade+light eye była recenzowana przeze mnie >>tu<< .
Jej pigmentacja jest mocniejsza niż w przypadku Makeup Revolution,
ale jej cena to czterokrotność paletki o której wspominałam wcześniej
więc jak to się mówi coś za coś. Paleta Kat kosztuje 199 zł.
Jestem z niej zadowolona, cienie się dobrze rozcierają, są bardzo napigmentowane
i ma neutralną, podstawową kolorystykę. Jest to produkt godny polecenia.
W ostatnim wpisie z jej recenzją zapomniałam o swatchach więc wstawiam je tutaj.





Zamykając kwestię cieni do powiek przedstawiam błyszczące cienie My Secret.
Mam już dwie matowe paletki z tej serii i bardzo je lubię chociaż obydwie
już dawno mi się pokruszyły i ich używanie jest utrudnione,
ale wciąż ta paletka w regularnej cenie kosztuje 17,99 zł za 3 cienie.
Cień, który najbardziej skusił mnie w palecie błyszczy najmniej
i daje najsłabszy efekt więc rozważam sprzedanie jej lub oddanie komuś
ponieważ pozostałe dwa kolorki dublują mi się w innych paletach. 
Cień miedziany i bordowy mają super masełkową konsystencję
i dają naprawdę intensywny blask, a cień opalizujący na zielono 
ma bardziej suchą konsystencję jest jak połączenie jego "sąsiadów" z matem,
jednak mimo wszystko wygląda ciekawie i sprawdzi się u osób, 
które nie są przekonane do takich duochromów i chcą delikatny efekt.
Pigmentacja jak zawsze w przypadku tej marki jest świetna. 





Brokatowy eyeliner z Kiko skradł moje serce. Na dole rozmazany obrazek
( bo ciężko ukazać jego istotę w inny sposób ) pokazuje wam cudowne,
wielowymiarowe drobinki zatopione w bezbarwnym żelu. Jego cena to ok. 29 zł.


Mam złą wiadomość - marka Kiko podobno będzie schodzić z polskiego rynku
więc lećcie i kupujcie ten produkt póki jeszcze macie taką możliwość. 
Eyeliner sprawdzi się nie tylko jako wykończenie np. kreski ale również do wewnętrznego kącika.
Daje subtelny błysk tylko jeśli pada na naszą twarz światło więc nie jest nachalny. 
Nie mam też zażutów do jego utrzymywania się, nie robi skorpuki, nie wykrusza się.




Przechodzę już do kosmetyków do makijażu twarzy a więc zacznę od podstawy
jaką dla mnie ostatnio jest podkład Rimmel Lasting Finish. 
Produkt ten mocno mnie zaskoczył bo ostatnio trafiałam na kiepskie podkłady,
szczególnie te, które są drogeryjne niestety. Kupiłam go na promocji za jakieś 28 zł
w Rossmannie, bo zauważyłam, że kończy mi się mój ulubiony Pierre Rene skin balance,
którego używałam na codzień i miałam ochotę przetestować coś nowego. 
Mój odcień to 010, który jest bardziej różowo-beżowy w tonacji
ale ładnie stapia się z moją skórą, która jednak jest bardziej neutralna. 
Ma raczej krycie delikatne  w stronę średniego, które da się delikatnie budować. 
Jest bardzo trwały - ja noszę makijaż po conajmniej 10 godzin dziennie,
mam cerę mieszaną ze skłonnością do przetłuszczania się a on świetnie się na niej zachowuje.
Mój makijaż nawet po wielu godzinach nie jest mocno wyświecony 
i po użyciu bibułek matujących i przypudorwaniu mogłabym go nosić spokojnie kolejne 10h. 
Ma lekką formułę więc nie czuję go na skórze, ładnie rozcierają się na nim produkty
kremowe oraz pięknie utrzymuje konturowanie, róż i rozświetlacz.
Bardzo polecam ten podkład osobom, które potrzebują czegoś na codzień
ale dzięki temu, że da się go budować i inne kosmetyki ładnie się na nim trzymają
byłabym w stanie go mieć również na sobie podczas jakiejś ważnej imprezy.



Bardzo rzadko robię sobie makijaż bez użycia różu.
Najczęściej wybieram te idące w ciepłą, lekko brzoskwiniową tonację
najlepiej jak przy okazji są połyskujące mniej lub bardziej. 
Tutaj mam róż MUR ombre. Najczęściej nabieram go ze środka
bo wówczas daje bardzo naturalny, delikatny efekt
a ja niestety nie mam lekkiej ręki jeśli chodzi o produkty do twarzy.
Jest tani i dobrze napigmentowany a efekt można dopasować 
do swoich preferencji i makijażu. Ma piękne satynowe wykończenie. 



Jak wspominałam uzupełniałam zapasy makijażowe kupując kosmetyki z Tam Beauty
więc zaopatrzyłam się w fixer do makijażu MUR, który zastąpił u mnie mgiełkę z Golden Rose.
Ściągna nadmierną pudrowość, lekko utrwala makijaż więc spełnia swoją rolę.
W przeliczeniu na polskie pieniądze wyszedł za jakoś niecałe 30 zł.
Jego wadą jest tylko to, że ma niezbyt przyjemny, chemiczny zapach
ale na szczęście szybko się ulatnia i nie czuć go w ciągu dnia na twarzy.



Podczas polowań w drogerii Natura mój wzrok przyciągnął niebieski rozświetlacz
marki My Secret. Jego cena to ok 15 zł więc jest bardzo przyzwoicie.
Daje intensywny blask, nie jest to może efekt, który niesamowicie daje po oczach
ale bardzo ładnie wygląda na skórze i ja często wykorzystuję go do
akcentów w kąciku, ale świetnie wygląda też na czarnym cieniu, który podbija
jego pigment. Chodziły za mną kolorowe rozświetlacze z Kat Von D,
ale nie używałabym ich aż tak często więc wolałam tańszą alternatywę. 
Poniżej widać jak ładnie prezentuje się na skórze.





Bardzo polubiłam się z błyszczykiem z Makeup Revolution.
Nie jest to nic szałowego - błyszczyki raczej nie słyną z trwałości,
ale ten daje ładny połysk na ustach, ma subtelny kolor ale moje usta są
naturalnie dość ciemne więc go nie widać i lekko nawilża te usta
więc jak najbardziej się polubiliśmy. Zauważyłam, że błyszczące wykończenie
w szminkach wraca coraz bardziej do łask, ja też czasami chcę odpocząć od matu
więc lubię go mieć przy sobie - szczególnie kiedy matowa szminka za bardzo wysusza.
Nie pamiętam ile za niego płaciłam ale na pewno było to kilka złotych.



Zaprzyjaźniłam się również ze szminką Iconic Pro Lipstick MUR.
Jej odcień to Looking ahead i możecie sobie go zobaczyć niżej,
jest to ciepły różowo-brązowy jasny kolor idealny do dziennych makijaży. 
Ma lekko błyszczące wykończenie, bardzo przyjemną formułę 
i nie jest wyjątkowa jeśli chodzi o trwałość ale nie ma chyba 
błyszczącej szminki o niesamowitej trwałości.
Kosztuje ok 12 zł więc nawet sporo jak na MUR, ale w porównaniu
z ich szminkami, które testowałam do tej pory ta jest naprawdę dobra. 





Na sam koniec makijażowych ulubieńców mamy coś bez czego ciężko
o dobry makijaż - pędzle. Już kiedyś pokazywałam wam pędzle,
które kupuję na aliepxress firmy Jessup. Zestaw tych 20 pędzli,
które są "inspirowane" Zoevą bamboo set wyniósł mnie zawrotną sumę niecałych 70 zł.
Biorąc pod uwagę różnorodność tych pędzli, miłe w dotyku syntetyczne włosie
naprawdę warto zainwestować w nie. Niektóre są lepsze, niektóre gorsze -
część z nich szczególnie te do twarzy mają dość rzadkie włoski
i dlatego nie wszystkie mi się sprawdzają, ale pędzle do oczu są naprawdę fajne. 
Ładnie rozcierają cienie i aplikują je. Mamy tu aż 3 skośne pędzle do brwi czy kresek
więc ja jestem zachwycona. Nie jest to zestaw samowystarczalny
bo brakuje mi tu klasycznego ściętego pędzla do różu/bronzera, dużego do pudru
czy dobrze zbitego flat topa do rozcierania podkładu. 
Mimo wszystko wciąż mówimy o pędzlach gdzie wychodzi nam 3,5 zł za sztukę
więc sami sobie odpowiedzcie na pytanie czy warto je sobie zakupić.


Dajcie koniecznie znać jacy są wasi makijażowi ulubieńcy
i czy znacie, któreś z tych produktów o których mówię?

Proszę o informację jakie posty najbardziej lubicie na blogach o makijażu
albo, które wpisy na moim blogu najbardziej wam się spodobały,
ponieważ planuję przywrócić mu życie i pisać coś znacznie częściej!

niedziela, 4 lutego 2018

Pielęgnacyjni ulubieńcy ostatnich miesięcy.

Witam ponownie na moim blogu kochani.
Wzięłam sobie za cel w tym roku być tutaj jednak bardziej aktywną.
Ulubieńcy w tym roku nie będą pojawiać się tak często,
zauważyłam, że produkty, które czasami pojawiały się w ulubieńcach
kiedy robiłam ich co miesiąc z czasem stawały się produktami,
których po prostu jednak nie lubię - doszłam do wniosku, że miesiąc
to trochę za mało na solidne przetestowanie jednego kosmetyku,
czasami jestem czymś podekscytowana albo użyję czegoś kilka razy
i nie zauważę że np. wysusza skórę albo w jakiś inny sposób mnie nie zadowala.
Więc postanowiłam, że teraz będę bardziej rzetelnie i intensywnie testować
moje kosmetyki i dawać sobie czas na przemyślenie czy faktycznie są godne uwagi.
Poza tym wiadomo, że jednego miesiąca przetestuję kilkanaście produktów
a w kolejnym nie kupię sobie już nic nowego a nie chcę testować i kupować nic na siłę.
Tym razem podzielę też ulubieńców na makijażowych i pielęgnacyjnych
bo przez grudzień  styczeń testowałam naprawdę mnóstwo produktów.




Na pierwszy ogień idą dwa kremy z firmy Vianek.
Ostatnio przez stres i niezbyt dobre odżywianie się moja skóra znacznie się pogorszyła,
bardzo często wyskakują mi zmiany pt. trądzik i jest również bardziej wrażliwa
więc postanowiłam się przerzucić na bardziej naturalną pielęgnacje.
Normalizujący krem do twarzy na noc używałam również na dzień
jako baza pod makijaż i świetnie się w tym celu sprawdzał.
Jednocześnie nawilża skórę ale szybko się wchłania i pozostawia na skórze
taką ciut lepką powłokę dzięki czemu podkład fajniej się go trzyma. 
Zauważyłam, że faktycznie trochę reguluje wydzielanie sebum
bo moja skóra już aż tak się po nim nie świeci jak kiedyś. 
Ma naturalny, ziołowy zapach, do którego trzeba przywyknąć bo wiadomo, 
że nie każdemu on się spodoba ale da się go przeżyć. 
Krem nawilżający pod oczy daje naprawdę intensywną porcję nawilżenia.
Moja skóra pod oczami i na powiekach jest raczej normalna więc nie dał mi
może bardzo spektakularnego efektu, ale na pewno znacznie nawilżył tą skórę
a dzięki temu korektor pod oczami dużo lepiej wygląda i utrzymuje się.
Kremy tej firmy kosztują ok. 30 zł ale można je dorwać taniej
na promocjach i w drogeriach internetowych a naprawdę warto je wypróbować.



W końcu przetestowałam na sobie też żel aloesowy Holika Holika. 
Bardzo się cieszę, że poznałam ten kosmetyk, gdyż świetnie nawilża i koi skórę.
Jest to produkt bardzo wielofunkcyjny ponieważ od biedy zastąpi krem
do twarzy czy balsam do ciała, nawilży i złagodzi podrażnienia. 
W lecie na pewno sprawdzi się jako produkt kojący podrażnienia po opalaniu
a dzięki swojej lekkiej konsystencji i temu jak szybko się wchłania
będzie idealną alternatywą na lato dla klasycznych balsamów do ciała. 
Można go spróbować stosować też na przesuszone włosy.
Ja kupiłam go na promocji w Hebe za jakieś niecałe 20 zł więc nie jest to drogi produkt.



Korzystając z okazji, że jeszcze pozostałam w tematyce pielęgnacji twarzy
wspomnę o świetnej maseczce marki Sephora. 
Jest to oczyszczająco-matująca błotna maseczka z cynkiem i miedzią.
Świetnie oczyszcza skórę, nie zapycha a dzięki delikatnym granulkom
można od razu wykonać nią lekki peeling. Poprawia kondycję skóry.
Polecam nakładać na lekko zwilżoną cerę wodą lub tonikiem gdyż ma 
bardzo tępą, gęstą konsystencję ale mimo wszystko łatwo ją spłukać.
30 ml kosztuje 30 zł a większe opakowanie 60 ml -56 zł. 
Do pielęgnacji mojej mieszanej skóry skłonnej do wyprysków strzał w 10.



Jeśli chodzi o pielęgnacje ciała jestem absolutnie zakochana w piance pod prysznic
Rossmannowskiej Isany. Jak wiemy firma ta produkuje tanie
a dobre kosmetyki do pielęgnacji. Piankę kupiłam za 6,99 zł.
Kosmetyk ten lekko nawilża skórę i świetnie sprawdza się do depilacji skóry
pod prysznicem - jako zamiennik klasycznej pianki do golenia.
Moja wersja pachnie różą, za którą nie zawsze przepadam,
ale jest to zapach bardzo subtelny i naturalny, ja nie lubię chemicznego zapachu,
który udaje różę, bo jest w nim coś odrzucającego a ten na szczęście przypadł mi do gustu. 


Pielęgnacyjnych ulubieńców miałam tylko 4 bo wybrałam najlepszych,
z najlepszych ale śledźcie na bieżąco mojego bloga
ponieważ już niebawem pojawią się ulubieńcy MAKIJAŻOWI! 
Dajcie znać jakie kosmetyki sprawdziły się u was ostatnio :) 

piątek, 2 lutego 2018

Kat Von D - szczera recenzja


Korzystając z promocji w Sephorze, w ktorej do zamówienia produktów Kat Von D
za ponad 150 zł dostaje się miniaturki szminki i eyelnera gratis zakupiłam moją pierwszą (!)
paletę, która ma w sobie w 100% naturalne odcienie beżów i brązów.
Miałam ochotę na coś z wyższej pólki, ale jednocześnie paletkę, która 
sprawdzi się zarówno przy dziennych delikatnych jak i mocnych makijażach
a promocja z miniaturkami sprawiła, że nie mogłam sobie tego zakupu odmówić.



Jeśli chodzi o paletę Shade+light eye jestem naprawdę zachwycona.
Wydałam na tą paletę 199 zł i z pełnym przekonaniem stwierdzam,
że to dobrze zainwestowane pieniądze. Cienie są świetne,
i mimo, że są matowe suną po skórze jak masełko, łatwo się rozcierają,
przepięknie łączą się ze sobą ale też z cieniami innych marek.
Dla mnie to idealne uzupełnienie mojej kolekcji cieni, ta paleta
zachęciła mnie do tworzenia klasycznych, delikatnych makijaży dziennych.
Zaletą tej paletki jest na pewno fakt, że mamy tu cienie zarówno chłodne, ciepłe jak i neutralne.
Cienie, które są na samej górze i te po które z założenia najczęściej sięgamy
a więc matowy, cielisty beż, delikatna brzoskwinka oraz chłodny brąz są największe.
Środkowego dużego cienia - brązu używam dla siebie do konturowania ponieważ jest
to produkt, który daje na mojej chłodnej karnacji w 100% efekt
naturalnego cienia, nie ma w sobie żadnych ciepłych tonów
zaś tej delikatnej brzoskwini zdarza mi się użyć jako róż na policzki.
Pozostałe odcienie brązów sprawdzą się również jako cienie do brwi
tak więc paleta jest bardzo wielofunkcyjna, idealna do zabrania w podróż
bo ja osobiście mogę nią zrobić wiele rzeczy i pewnie kiedyś ze mną będzie podróżować.
Jest to pierwsza droga paleta, która naprawdę spełniła moje oczekiwania
i jej jakość jak i wygląd cieni na skórze jest całkowicie satysfakcjonujący.
Kończy się sezon studniówkowy więc również malując inne osoby
prawie za każdym razem sięgałam po tą paletkę do tworzenia szkieletu makijażu.
Uważam, że to produkt, który powinien mieć w kufrze każdy wizażysta
oraz taki makijażowy freak jak ja ;)
Natomiast nie uważam, że jest to paleta, którą koniecznie musicie mieć.
Wiem, że teraz wiele osób jest zaskoczonych, ale nie oszukujmy się
produkty Kat Von D są bardzo drogie i mimo, że tymi cieniami da się zrobić świetny makijaż
to nie jest ona niezbędna ponieważ taki sam efekt da się uzyskać tańszymi produktami
jednak przy trochę większym nakładzie pracy.
Polecam ją osobom, które mają do wydania większą kasę na kosmetyk
i sięgają jednak na codzień po spokojne beże i brązy, ale jeśli lubicie bardziej różnorodne makijaże
i nie macie do wydania tyle pieniedzy kupcie sobie jakąs paletkę np. Makeup Revolution,
gdzie ich ostatnie palety ( czekoladki czy Soph X, która niebawem pojawi się tutaj również )
są naprawdę fajne jakościowo a ich cena to ok. 30-40 zł.
Ta paleta nie jest też samowystarczalna - nie mamy tu ani jednego błyszczącego cienia
te 3 małe, jasne odcienie są lekko satynowe ale ja osobiście zawsze makijaż tą paletą
zawsze uzupełniam jakimś mocniej połyskującym cieniem czy pigmentem.
Musicie same zdecydować czy jest to produkt, na który naprawdę warto wydać taką kwotę.


Teraz przejdę do miniaturek, które na szczęście dostałam gratis do zamówienia.



Matowa, płynna pomadka marki Kat Von D, którą mam jest w odcieniu Love Sick.
Jest to mój idealny kolor na codzień ( możecie mi podawać zamienniki ), ponieważ uwielbiam
pomadki o różowej tonacji najlepiej lekko wpadające w fiolet ( ogólnie jest to mój ulubiony kolor ).
Pomadka w pełnym wymiarze kosztuje AŻ 89 zł co według mnie jest zdzierstwem...
Mimo szerokiej i naprawdę pięknej gamy kolorystycznej oraz pięknych opakowań,
ta szminka nie ma nam wiele do zaoferowania poza przesuszeniem ust...
Jej formuła przypomina mi pierwsze matowe szminki w płynie od Lovely,
które również mega wysuszają usta. Jej pigmentacja nie jest powalająca.
Trwałość? Również bez szału. Przegrywa walkę ze zwykłą bułką,
gdzie np. płynne pomadki od Golden Rose zjedzą się co najwyżej odrobinę od środka
a w przypadku tego produktu zostają mi tylko kontury na ustach.
Gdyby ten produkt kosztował 20 zł to zupełnie inaczej patrzyłabym ja jego jakość
powiedziałabym " jest przeciętna ale jeśli podobają wam się kolory
to możecie wypróbować na własne ryzyko, u mnie się nie sprawdziła ".
Cały czas mówię o odcieniu, który posiadam ponieważ nie mam innych kolorów,
jednak po solidnym przetestowaniu tego produktu nie mam ani trochę ochotę na zakup innych.
Byłam mega rozczarowana bo kolor jest naprawdę wspaniały,
ale z bólem stwierdzam, że byłam najszczęśliwszym człowiekiem kiedy po kilku dniach z tą
szminką, wróciłam do płynnych pomadek z Golden Rose i Kobo,
które są napigmentowane, trwałe i w żadnym stopniu nie przesuszają tak ust
a kosztują zawrotną sumę niecałych 20 zł za sztukę.



Kultowy tattoo liner, który w Sephorze kosztuje 85 zł za pełnowymiarową sztukę
nie wzbudza we mnie takich emocji jak szminka, o której przed chwilą wspomniałam
jednak również jestem niestety nieco rozczarowana.
On nie jest w 100% napigmentowany. Żeby uzyskać całkowicie czarną kreskę
linię trzeba poprawiać 2-3 razy. Jego aplikator jest fajny, precyzyjny
i nie " rozczłapia się " jednak nie uważam, żeby to było COŚ.
Przez to, że trzeba budować jego krycie łatwo coś popsuć podczas malowania nim kresek
bo trzeba go dokładać i poprawiać aby nie było żadnych prześwitów.
Nie jest on również wodoodporny jak gwarantuje producent,
jest trwały i dość odporny na ścieranie ale jestem w stanie go zmyć wodą z mydłem
co nie dzieje się w przypadku wielu produktów, które kosztują grosze
a są rzeczywiście wodoodporne. Można go przetestować
bo ogólnie ładnie się utrzymuje i mało kruszy ale jednak u mnie rozmazuje się
w wewnętrznym kąciku oraz zewnętrzym jeśli zacznę mocniej łzawić
a chyba taka jest idea produktów o nazwie waterproof żeby tego nie robiły...
Są na rynku dużo tańsze eyelinery, które tak nie zabolą w kieszeń
a  jednocześnie dadzą nam od razu 100% pigmentajcę i conajmniej taką samą jak nie lepszą trwałość.


Piszcie koniecznie w komentarzach czy znacie produkty Kat Von D
oraz jakie jest wasze zdanie na ich temat, bo przyznam szczerze,
że ja mam ogromny dylemat co do produktów tej marki
i z jednej strony kuszą inne produkty ale odstrasza ich cena
oraz fakt, że mogą naprawdę mocno rozczarować.

środa, 3 stycznia 2018

Ulubieńcy ROKU 2017

Witam wszystkich w nowym, 2018 roku!
Ulubieńców grudnia nie będzie, raczej nie uwzględniałam ich
wybierając ulubieńców roku - za krótko znam te produkty.
Pewnie pod koniec stycznia lub na początku lutego pojawią się w ulubieńcach
ostatnich miesięcy albo nawet na początku marca jako zimowi ulubieńcy.
Rzadko piszę na swoim blogu ostatnimi czasy,
ale to nie znaczy że mogłabym odpuścić rocznych ulubieńców.
Chciałabym wam pokazać moje odkrycia kosmetyczne ostatnich 12 miesięcy. 

Zacznę od tego czego mam najmniej: pielęgnacji.
Testowałam mnóstwo szamponów, balsamów, kremów, masek zarówno do ciała
jak i do twarzy czy włosów jednak żaden z produktów nie skradł mojego serca.
Możecie mi życzyć żebym w 2018 roku znalazła swoich ulubieńców do pielęgnacji!


Wczesną wiosną tego roku odkryłam coś takiego jak skarpetki złuszczające,
które odmieniły moją pielęgnację stóp. Już nie muszę walczyć z pumeksami i tarkami.
Skarpetek takich używam średnio raz na 3 miesiące, czasami rzadziej, czasami częściej
w zależności od tego w jakim stanie są moje stopy. 
Na zdjęciu są te z She Foot, ale używałam również tych firmy L'biotica i również je polecam.
Koszt takich skarpetek to 15-20 zł a jest niesamowitą wygodą,
ponadto takie skarpetki złuszczą każdy zrogowaciały, stary naskórek
i takiego precyzyjnego efektu nigdy nie osiągniemy pumeksami ani tarkami.



Drugim i ostatnim produktem z pielęgnacji, który towarzyszył mi niemal cały rok
jest suchy szampon marki Isana. Dostępny za ok 10 zł w Rossmannie,
pozwala mi nie myć włosów codziennie ale co dwa a nawet trzy dni.
Szybko się wchłania po wyczesaniu więc nie zostawia białego nalotu,
spełnia swoją rolę - włosy wyglądają po nim jakby były przed chwilą umyte.



Lakiery hybrydowe, które skradły moje serce w 2017 roku są z firmy Neonail.
Jedyny kolor, który jest słabo napigmentowany to niestety czarny potrzeba 5-6 warstw.
Natomiast pozostałe odcienie, które posiadam potrzebują dwóch,
czasami trzech cienkich warstw do pełnego krycia.
Polecam również topy - standardowy i no wipe oraz bazę tej marki. 



Zapach, który odkryłam w minionym roku to Wonder Rose z Zary.
Za 100ml produktu zapłaciłam niecałe 40 zł więc bardzo mało.
Ponadto zapach jest przecudowny - ja uwielbiam słodkie, intensywne zapachy, szczególnie latem.
Ten cudowny aromat pozostaje też ze mną przez wiele godzin, 
a nie ulatnia się od razu jak nawet niektóre wysokpółkowe perfumy.


Czas na kolorówkę - czyli to co większość z nas lubi najbardziej.

Jeśli chodzi o pudry, podkłady i korektory zaufałam tym produktom, które już znam i lubię
a rzeczy, które testowałam nie przypadły mi do gustu do tego stopnia
żebym umieściła je tutaj dzisiaj. Moim ulubionym podkładem wciąż jest Pierre Rene Skin Balance.


Rozświetlająca baza z Golden Rose to produkt, który będzie mi towarzyszyć jeszcze długo.
Jak na razie to najlepsza baza rozświetlająca z jaką miałam styczność.
Sprawdza się nie tylko pod makijaż, ale również do mieszania z podkładami
czy nawet korektorami w celu uzyskania efektu pięknego glow. 
Ma lekko biały odcień więc nawet odrobinkę można nią rozjaśniać kosmetyk.
Używałam jej zarówno dla siebie w niewielkiej ilości pod oczy oraz na policzki,
jak i dla klientek. Często mieszałam ją z podkładem Pierre Rene Skin Balance,
który sam w sobie ma raczej matowe wykończenie a z tą bazą jest najcudowniejszym
podkładem dla cer normalnych a nawet tych mieszanych w kierunku suchych. 



Mgiełka utrwalająca z Golden Rose, której została mi dosłownie odrobinka na dnie.
Fajnie scala makijaż i ściąga nadmierną pudrowość a również utrwala.
Niejednokrotnie spryskiwałam nią rownież pędzle kiedy chciałam nałożyć cień na mokro.



Makijaże swoje oraz swoich klientek utrwalałam fixerem z Theatric professional.
Moim zdaniem nie odstaje niczym od kultowego fixera z Kryolanu
a jest zdecydowanie tańszy i przede wszystkim lepiej DOSTĘPNY.
Kupuję go w Rossmannie albo Naturze za ok. 30 zł. 



Jak już jestem przy marce Theatric Professional to muszę również wam polecić
bibułki matujące tej marki. Te różowe zdecydowanie lepiej matują niż zielone!



Mixery z Nyxa to produkt, bez którego wizażysta nie może się obejść.
Ja najczęściej używam białego i oliwkowego.
Mixery te są niezawodne, nie zmieniają właściwości podkładu czy korektora
i pomagają stworzyć idealny odcień. Jeśli macie problem z doborem
odcienia podkładu to warto się zaopatrzeć właśnie w ten kosmetyk
w odpowiednim dla siebie odcieniu.



Kupiłam z ciekawości paletkę kremowych korektorów z Golden Rose
i bardzo się cieszę, że to zrobiłam. Beżowy korektor ma fajny, pasujący do większości Polek
odcień. Pozostałe kolorki słuzą do korygowania przebarwień
i świetnie spełniają swoją rolę. Ja jak widać po zużyciu najczęściej używam
zielonego - do maskowania zaczerwienień oraz brzoskwiniego pod oczy, świetnie maskuje cienie
i od razu daje delikatne krycie. Użyty w niewielkiej ilości nie waży się pod oczami.



Pokochałam produkty do konturowania z Kobo.
Zarówno wygodną, kompaktową paletkę z dwoma odcieniami do konturowania
jak i matowym, jasnym, żółciutkim pudrem jak i stick do konturowania na mokro.
Mogę śmiało powiedzieć, że to mój ulubiony zestaw do konturowania
zarówno delikatnie na codzień jak i również na większe wyjścia.
Nigdy nie miałam z tymi produktami problemów, świetnie się rozcierają
i utrzymują się na skórze. Można im po prostu zaufać.



Na paletkę rozświetlaczy Ultra Pro Glow od marki Makeup Revolution
chorowałam od dawna. Odkąd ją sobie sprawiłam używam jej niemal codziennie.
Odcienie te można dowolnie mieszać by uzyskać cudownie błyszczący intensywny efekt
w odpowiednim kolorze. Moim zdaniem bardzo przydatna również w pracy wizażysty. 
Rozświetlacze te niczym nie odstają od np. kutlowej Mary Lou Manizer z The Balm
a cała paletka i tak jest tańsza niż pojedynczy produkt The Balm. 



Przechodząc już do makijażu oczu, nie mogę pominąć matowej bazy Zoevy,
która wprawdzie już miała swoje najlepsze momenty w internecie
ale wciąż jest warta uwagi i przetestowania.
Cudownie utrzymuje cienie, ma wygodne i higieniczne opakowanie w tubce.
Daje sobie radę również z mocno przetłuszczającą się powieką.



Przepraszam, że na zdjęciu ta paletka jest tak brudna ale ciągle jej używam
a ponadto bardzo ciężko ją wyczyścić. Jest to paleta cieni Makeup Revolution
inspirowana paletkami Morphe Brushes. Nazywa się Dynamic 
i ma w sobie odcienie po które ja najczęściej sięgam róże, borda i fiolety. 
Zawsze byłam fanką tej marki co łatwo można zaobserwować śledząc tego bloga,
ale ostatnie paletki cieni, które wypuściła ta firma przechodzą same siebie.
Konsystencja jest idealna, niezbyt sucha ani niezbyt masełkowa.
Cienie bajecznie się blendują, są dobrze napigmentowane i nie tracą na intensywności w ciągu dnia.



Cienie z My Secret są dostępne w Naturze i są naprawdę taniutkie.
Mają suchą konsystencję ale są za to dobrze napigmentowane 
i ja bardzo lubię z nimi pracować bo przyjemnie się blendują, nie robią plam.
Posiadam również poczwórną kolorową paletkę, o której zapomniałam robiąc zdjęcia.
W potrójnych paletkach dwa cienie uległy degradacji po nieznacznym upadku. 
Czarny cień tej firmy to najlepsza czerń jaką posiadam w swojej kolekcji,
jest intensywnie napigmentowana i nie traci koloru podczas blendowania.



Pigmenty z Glam Shopu odkryłam już jakiś czas temu i bardzo je chwaliłam
ponieważ mają piękne odcienie, nie sypią się tak bardzo jak np. Inglot
dzięki czemu można je spokojnie nałożyć mając już pomalowaną twarz.
Świetnie się trzymają powieki i są fajnie, drobno zmielone.
Jakież było moje zaskoczenie kiedy okazało się, że pigmenty marki Mexmo
nie tylko mają identyczne opakowania ale również formułę
więc uwzględniłam je w tym wpisie razem. Prawdopodobnie to ten sam producent.
Polecam jedne jak i drugie tak samo. Kwestia skąd wolicie zamówić
i jakie kolory bardziej was interesują ponieważ Glam Shop ma więcej ciekawych odcieni,
duochromów i pigmentów o formule zbliżonej do brokatu np. śnieżka. 



Wodoodporne kredki do oczu, które pokochałam to Kohl pencil z Inglota.
Posiadam czarną oraz beżową. Jedyna ich wada jest taka, że bardzo szybko zastygają
więc należy szybko z nimi pracować. Wynagradza to ich masełkowa konsystencja.



Bardzo polubiłam wodoodporny eyeliner z Wibo.
Idealny do własnego użytku - załączony pędzelek ładnie namaluje z nami kreskę.
Kolor jest intensywnie czarny, makijaż nim zrobiony się nie kruszy
ponadto całość nie zajmuje wiele miejsca więc można go spokojnie nosić w kosmetyczce
czy zabierać ze sobą nawet w najdalsze podróże.


\

Kolejne eyelinery - tym razem brokatowe marki Golden Rose.
Póki co posiadam złoty oraz srebrny ale zamierzam dokupić też odcień niebieski.
Nie tylko zrobimy nimi drobny błyszczący akcent na powiece,
ale nawet nałożymy na całą powiekę zamiast cienia a nawet sprawdzą się jako baza
pod jakiś inny błyszczący cień czy np. pigment. 



Pomadki Golden Rose królowały już w 2016 roku, ja w 2017 poszerzyłam swoją kolekcję
o kolejne kolorki oraz dokupiłam drugie opakowanie pomadki nr. 10
ponieważ pierwsze już całkowicie wykończyłam.
Co tu dużo mówić, pomadki mają bardzo komfortową formułę - nie wysuszają ust,
są napigmentowane i trwałe. Można je dokładać i nie tworzą skorupki.
Jeśli ktoś ma jakieś wątpliwości - kosztują niecałe 20 zł
więc naprawdę warto przetestować jeśli jeszcze ich nie znacie!



Kobo wypuściło całą nową szafę kosmetyków w drogeriach Natura.
Na przetestowanie wzięłam jeden a później drugi odcień pomadki.
Ich konsystencja jest niemal identyczna jak Golden Rose i cena również podobna
więc nie rozwodząc się - śmiało kupujcie, są świetne!


Zbliżamy się ku końcowi a więc pora na gadżety do makijażu.


Zastrugaczki z Essence to coś bez czego nie umiem się obejść. 
Na zdjęciu widzicie drugą, nową jeszcze nie pobrudzoną sztukę.
Świetnie struga kredki zarówno małe do oczu czy konturówki
jak i te w większych rozmiarach np. do konturowania. 
Wbrew pozorom wcale nie tak łatwo o dobrą temperówkę, szczególnie do kosmetyków.



Pędzle, którymi zachwycają się miłosniczki aliexpress to między innymi Jessup.
Jakość ich włosia jest lepsza niż np. w przypadku Hakuro.
Za swój zestaw płaciłam niecałe 80 zł, przyszły w ok. 2 tygodnie.
W dwóch pędzlach odpadła mi skuwka - kwestia doklejenia kropleką.
Włosie nie śmierdzi, jest bajecznie mieciutkie, syntetyczne a pędzle spełniają swoje funkcje.
Na zdjęciu nie mam wszystkich pędzli z zestawu ponieważ część mam gdzie indziej.


I na sam koniec pędzle, na których punkcie również oszalały internautki.
Przedstawiam wam Hulu - porównywane często do Hakuro, 
moim zdaniem włosie jest miększe i nawet lepszej jakości.
Cena za to jest niższa. Ja wybrałam tylko syntetyki i rozważam zdublowanie tych pędzli,
ponieważ praca z nimi tak jak w przypadku Jessup to czysta przyjemność.
Mam aż 2 pędzle do podkładu, z P6 czasami wychodzą pojedyncze włoski ale wystarczy je przyciąć.
Skośny, ścięty pędzelek jest idealnie cieniutki, pędzel do cieni zbity więc fajny do precyzyjnego 
nałożenia cieni tak aby nie tracić na ich pigmentacji ale da się nim nawet rozcierać od biedy.
Skośny pędzel do bronzera/pudru/różu jest fajnie wyważony,
ponieważ nie jest zbyt zbity ani włosie nie jest też za "luźne" dzięki temu bardzo lubię
nim nakładać i rozcierać produkty na policzkach i pudrować czasem okolice pod oczami.


JEŚLI TO CZYTASZ TO GRATULACJE!
Dotarłeś do konća moich rocznych ulubieńców.
Piszcie w komentarzach koniecznie czy znacie te produkty i jakie macie o nich opinie
oraz dajcie znać jakie kosmetyki zawładnęły waszymi sercami w minionym roku!